<<< powróć do spisu treści
Antoni Matuszkiewicz
*
Schylony by podnieść
z posadzki ziemi
grudkę ten swój świat
*
Idą drogą między zielenią żyta i cmentarzem
w pełni słońca on mocno obejmuje ją w pół
wapienny mur muskając tylko drugą dłonią
*
Piątka spłoszonych czapli
śnieżny gwiazdozbiór dnia
wybucha z niewidzialnego
rozpędza prosto w Słońce
ciągnąc jak węgiel czarne
szczudła wyprężonych nóg
gdy trzeba było wrócić
*
Złudzenie prawie pewność
ktoś przyszedł stoi w sieni
w bramie albo na schodach
nie znany ktoś zapomniany
mistrz przyjaciel kochanka
doczesna miłość i wieczna
ktoś od początku wewnątrz
*
Ostry czerwony świt
Wszystkich Świętych
sprawdzam czy znów
kominek się rozpali
wyjmuję zimną dłoń
w popiele całą białą
*
Czarny mak biała pszenica miód
niewidzialna złota tajemnica
na świeży obrus na grób
*
Wierzby srebrne jeszcze
olchy już kwitną liliowo
tylko świerkowy monolit
wieczność nieprzenikniona
pozwala płytkiej wodzie
wciąż z drżeniem się czcić
*
Ucichły już Genezis i Exodus
płonie paschał rusza procesja
ze światłem każdy się trzyma
swojej świecy topnieje szybko
i jeszcze parzy zmarzłe palce
*
Słowa Valery muzyka Debussy
lecz już cichną obydwaj jestem
w ogrodzie umieścił mnie Bóg
*
Wyjdę nie zamknę
radia niechaj trwa
harmonia Schubert
w pozornej pustce
może z łaski może
dla jakiejś nagrody
coś nas tam doleci
z tego życia tutaj
Antoni Matuszkiewicz
powrót do góry
<<< powróć do spisu treści
|