Józef Stalec
W południe przed egzaminem
Słońce. Anteny Zagajewskiego w ręce.
Ulica zdezorientowana remontem. Upał. Pot.
Starsza kobieta pada na ławę pod parasolem
przystanku. Wyprostowana w stronę słońca.
Czerwona szminka na ustach. Błyszcząca, ukremowana
twarz. Obok złote włosy i
znużona żarem buzia nastolatki.
I podjeżdżający autobus. Z dominantą
czerwieni. Wsiadam niemal bezmyślnie. Anteny
chowam do czarnego plecaka. Krawat
zwinięty jak wąż, czeka na kolej
swoją. Zaczyna się wiersz
pierwszy po latach
oczekiwania.
Nie dać się przymusić
Nie dać się przymusić
nikomu
niczemu
trwać w
okopach
własnych ku
uciesze ja
więc nie
dać się
Pikieta
Rozwinęli
flagi hasła
gwizdki trąbki zagrały
do bólu głowy
mówcy chwycili
wyłuskane
z czarnych toreb
mikrofony
i zatrzęsła się ziemia
i runęli wszyscy
przed siebie
szukając barykady
słońce oślepiało ich
tak długo jak chcieli
a zakochani
urywali rozmowy
amory na pokaz
na miejskiej ławce
przy Grunwaldzkiej
Zapamiętać
przez chwilę tych
których pięty uderzały
o asfalt pełny kolein
wyżłobionych kołami
obcych limuzyn
zapamiętać
powrót wiosny
moszczącej się
w setkach serc
Zamknąłem oczy
zamknąłem oczy
uśmiechnąłem się do ciszy
wyostrzającej jazgot ulicy
Drewniane colty miecze łuki
Nieujarzmieni uczniowie
sięgają po komórki
jak kiedyś
my po drewniane colty
syn miłośnik futbolu
nigdy nie zostanie
hokeistą
chropawa tafla lodu
w brzeźnickim lesie
dawno stopniała
staw zarósł
przyrodniczym atlasem
nie ma powrotu
do dawnych bitew
na drewniane miecze
nie zagwiżdże cięciwa
wiklinowego łuku
nad wijącym się brzegiem
Wielopolki
znajomi chłopcy sprzed lat
uczniowie teraz obecni
w zielonych dziennikach
piją
butelkę Żywca
jak zwykle
do końca
Samobójca
Rozmowa z uczniem
byłym
sprzed lat
wesołkiem niepokornym
niczym śmierci posłaniec
niezdarnie opowiada
historię
która domknęła się
i
pulsuje
swym ciężarem
Ten cichy chłopiec
sprzed dobrych lat
kilkunastu
I ten sam -
już z myśliwską strzelbą
wycelowaną
w serce
mężczyzny
Którym stał się
i dojrzał do śmierci
Znowu
znowu lęk
ten sam
przed laty o matkę
o braci teraz
powtarzalność traum
tresura rzeczywistości
w nadziei
próba ukrycia się
w nadziei
nadzieja zapadnięcia się
Ślady
ślady
po oswojonych z tamtą
stroną
ślady
po rzeczach skruszonych czasem
ludzką bezmyślnością
zapadły się
w
ziemię
Pójdę w swoją stronę
Nie będzie to wschód
ni północ
ani na wprost
lub do tyłu
nie znam tych
dróg wszystko przede mną
z losem igraszki
jak dawniej
wspinanie
na rozłożystą morwę
w centrum
podwórka piaszczystego
przed starym domem
którego ślad
ostał się
jeno
na zagubionej fotografii
Józef Stalec